piątek, 12 września 2014

Poniedziałek.
 Wszystko zapięte prawie na ostatni guzik.
 Jeszcze tylko jeden telefon…
Próba przesunięcia spotkania kończy się niepowodzeniem.
Z dwóch tygodni urlopu zaplanowanego pozostaje jedynie osiem może dziewięć dni.
Wściekły idę spać. Przez całą noc przewracam się z boku na bok, rozważając wszystkie za i przeciw. Z letargu, który trudno nazwać snem budzę się o piątej z myślą „niech się dzieje, co chce”. O szóstej spakowany ruszam. Najpierw do biura. Zamykam wszystkie tematy służbowe i o jedenastej jadę dalej, tym razem już w kierunku Rumunii. Pogoda nie nastraja do radosnej kontemplacji. Temperatura około 8 – 10 stopni Celsjusza i deszcz, ale wiem, że na równinie węgierskiej będzie lepiej, więc poubierany w przeciwdeszczówki brnę w stronę granicy słowackiej. Jedna rzecz zawsze mnie zastanawia, kiedy wjeżdżam w tę piękną krainę, mianowicie natężenie ruchu. Po polskiej stronie ciężko się przecisnąć pomiędzy samochodami, a po drugiej stronie spokój i cisza. Wygląda to dość irracjonalnie, jakby mieli zakaz i ograniczenia w korzystaniu z samochodów, a Polacy zakaz wjazdu do ich kraju. Pewnie też z tego powodu mają tak dobre drogi. Dobre, bo mało używane. Mijam po drodze Słoweński Raj. Byłem tu parę lat temu. Przypominam sobie magiczny szlak jedną z dolin rzecznych. Trzeba tu będzie znów przyjechać. Słowacja szybko zostaje w tyle. A im bliżej horyzontu jest słoneczko, tym bliżej jestem Rumunii. Chcę dziś dotoczyć się jak najdalej. Najlepiej do samej granicy. Koniec końców, około dwudziestej drugiej rozbijam namiot w okolicach Debreczyna, czyli już coraz bliżej. Mój biwak jest bardzo blisko strumyka i kołysankę śpiewa mi żabi chór. Wsłuchuję się w ich melodię tylko przez krótką chwilę i nawet nie wiem, kiedy zasypiam. Budzę się, zanim jeszcze pierwsze promienie słońca zaczną czerwienią zabarwiać chmury. Właściwie to nie będą miały czego zabarwiać, ponieważ po wczorajszej pogodzie nie pozostało nawet wspomnienie. Szybko pakuję bambetle, zjadam śniadaniowy batonik i dalej w drogę. Byle jak najszybciej opuścić Węgry, które w tej części nie są dość ciekawe. Odpalam nawigację. Okazuje się, że widzi ona tylko główne drogi, a o bankomatach czy stacjach paliwowych mogę zapomnieć. Na przed wyjazdem zakupiłem mapę i dalszą część podróży odbędę nawigując w tradycyjny sposób. Swoją drogą, jak człowiek szybko się przyzwyczaja do takich udogodnień. Wpisujesz cel i nie musisz niczym się martwić. Zabrakło Ci paliwa? Plastikowa puszeczka powie Ci, gdzie znajdziesz je najbliżej. Hotel? Bankomat? – ależ proszę, żaden problem! Wszystko to pod warunkiem, że masz aktualne i dobre mapy danego rejonu.
Gdzieś w okolicy Oradea przekraczam granicę. Pogoda przepiękna, na niebie żadnej chmurki. Obieram kierunek: Turda. Zaczynają się widoczki. Góry z początku jakby nieśmiałe, delikatnie ukazują się moim oczom. Tylko ten stukot… Coś wali przy każdym dodaniu gazu. Już wczoraj to słyszałem, ale zignorowałem. Doszedłem do wniosku, że pewnie wcześniej już waliło, ale widocznie nie zwróciłem na to uwagi. Nasłuchuję, analizuję i dochodzę do jedynie słusznego wniosku – to musi być zębatka zdawcza! Dlaczego? To proste. Bo jeśli to nie zębatka zdawcza, to właśnie kończę podróż i zaczynam szukać lawety, która odwiezie mnie razem z motocyklem do domu. Już nie puka, już wali. Czuję się jak na początku mojej wycieczki do Maroka, kiedy to zanim jeszcze dobrze nie wystartowałem, zdążyłem zatrzeć cylinder. Przygoda jeszcze dobrze się nie zaczęła, a już może się skończyć. Właściwie to jest przygoda, tylko… Przez głowę przelatują mi różne czarne myśli – sprzęgło, korbowód, tłok… NIE! To ma być zębatka zdawcza. Pociecha i tak nie wielka, bo jeśli nawet mam rację, to co z tego. I tak nie posiadam takowej. Warsztat po prawej. Co prawda samochodowy, ale skręcam. Na migi tłumaczę, że potrzebuję pożyczyć klucz nasadkowy. Właściciel każe mi podjechać od drugiej strony i osobiście bierze się do pracy. Mam farta, okazuje się, że faktycznie jest luz na zębatce zdawczej, który kasujemy prowizorycznie. Problem rozwiązany. Pytanie, dlaczego tak się stało? Szybko znajdujemy odpowiedź. Po pierwsze wydaje nam się, że podczas poprzedniej wymiany zespołu napędowego ktoś, w myśl pseudo oszczędności, nie wymienił starej zębatki na nową, bo pewnie jego zdaniem nie była jeszcze zła (tym kimś nie byłem ja). Po drugie, przestawiła się rurka od olejarki i nie smarowała łańcucha. Dodatkowo osiemset kilometrów deszczu razem dało taki efekt. Usterka prowizorycznie usunięta i chcę uregulować należność, ale nie mogę. Nie wynika to ze złej znajomości rumuńskiego, ponieważ z właścicielem rozmawiam po niemiecku, który to język obaj w miarę znamy. Nie chce słuchać o pieniądzach i prowadzi mnie na zaplecze do czegoś zaparkowanego pod plandeką. Okazuje się, że w ciszy i cieple odpoczywa stary Gold Wing.
- Nie mogę wziąć od ciebie pieniędzy. – mówi – Może kiedyś ja będę w Polsce potrzebował
pomocy…
Wymieniamy się adresami. Na pamiątkę otrzymuję jeszcze klucz, który na początku chciałem pożyczyć, ponieważ bez niego nie da się ściągnąć osłony zębatki. Żegnam się i ruszam dalej. Wiara wraca w moje serce i napełnia je coraz większą radością. To niesamowite, że niezależnie od tego jak daleko jesteś od domu, zawsze masz szansę spotkać bratnią duszę, która Cię zrozumie i dla której pieniądze nie są najważniejsze. Późnym popołudniem docieram do „Transalpiny” Trasa pnie się pod górę serią zakrętów. Na początku krajobrazy podobne do Doliny Prądnika w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, ale im dalej tym lepiej. Droga jest w częściowej przebudowie. Po odcinkach z piękną nową nawierzchnią można trafić na roboty drogowe, czasem również trafiają się odcinki szutrowe. Im wyżej, tym droga coraz bardziej przypomina drogę do Szklarskiej Poręby od strony Jeleniej Góry, tyle że jest wielokrotnie dłuższa. Mijam dwie przełęcze. Jedna na 1665 m n.p.m., a druga 1575 m n.p.m. W połowie „Transalpinę” przecina droga 7A, gdzie skręcam w prawo. Tym razem serpentyny prowadzą mnie w dół. Na nocleg docieram do miejscowości Vulcan, gdzie rozbijam namiot obok plebanii. Długo nie mogę zasnąć, przeglądając zdjęcia, które dziś zrobiłem, a to dopiero początek... Nim chłodny świt rozproszy mroki, a wiatr rozproszy mgły zalegające w dolinach, ruszam w kierunku Novaci, by znów wspinać się na „Transalpinę”, tym razem od południowej strony, w kierunku przełęczy Urdele. Im słoneczko wyżej, tym cieplej. A im wyżej wjeżdżam, tym widoki stają się piękniejsze. Wypadałoby stawać co sto metrów i robić fotkę, ale w takim tempie nie ujechałbym zbyt daleko, a biorąc pod uwagę moje ograniczenia czasowe, muszę się jednak pospieszyć. Mimo to częściej stoję podziwiając otoczenie, niż jadę. Pomijając widoki, jeszcze jedna rzecz budzi moje zdziwienie – zwierzęta gospodarskie. To niesamowite, gdy w miejscu najmniej oczywistym (np. środek drogi) spotykasz stado osłów, swobodnie spacerujących w sobie tylko znanym kierunku. Trochę to dla mnie dziwne, że przemieszczają się bez opieki. Z innej strony natomiast patrząc – wolność.
Wolność – to uczucie jest tu wręcz namacalne. Docieram w dolinę rzeki Jiet. Jak okiem sięgnąć, wszędzie gdzie się tylko da, biwakują ludzie. Palą ogniska, grillują. Nie widzę żadnych tablic zakazu, nakazu, ostrzeżeń… Wolność! Masz ochotę rozbijasz namiot, idziesz do lasu, przynosisz opał, palisz ognisko, smażysz kiełbasę nad ogniem. Nikt nie biega i nie krzyczy, że popełniasz jakąś zbrodnię. Wolność! Skręcam znów w prawo w drogę 7A. Mijam jezioro Vidra i postanawiam głębiej zapoznać się i przywitać się z tą swobodą, którą oferuje mi okolica. Skręcam z drogi asfaltowej w prawo pod górę w leśny dukt. Wspinam się wyżej i wyżej, ledwo dając radę. Luźne kamienie sypią się za tylnym kołem. Motocykl czasem jedzie bokiem, to znów prawie pionowo w górę. Parę razy muszę szukać łatwiejszych podjazdów, na miarę moich umiejętności. Wyżej i wyżej, aż w końcu staję na szczycie vf. Repezi 1966 m n.p.m. Ciężko opisać radość. Trudno opowiedzieć o widoku, jaki się roztacza przede mną. Szczęście i wolność. Dookoła jak okiem sięgnąć szczyty i doliny poprzecinane nitkami dróg. Cieszę się jak małe dziecko, śmiejąc się na cały głos. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem tak szczęśliwy. Może w Maroku ?Nie pamiętam. Z zamyślenia wyrywa mnie narastający dźwięk. To wyje silnik piłowany na podjeździe. Zbliża się do mnie jęcząc boleśnie. Auto? To Dacia… Przejeżdża obok. Roześmiany kierowca pozdrawia mnie, po czym zjeżdża w dolinę przede mną. Padam znokautowany. Podjazd, który wydawał mi się piekielnie trudny, przed chwilą pokonał Rumun w swojej Dacii. Ze śmiechem siadam pokonany. Kilka dni później zrozumiałem, że oni te pojazdy traktują bardzo użytkowo.
- Konia żal, ale auta? – powiedział mi jeden ze spotkanych „daciowych” wspinaczy. Dochodzę do wniosku, że Dacia to nie auto, to stan umysłu. Zjeżdżam w dolinę i przez Brezoi kieruję się do Sibiu, następnie zaś do Orlat. Rozbijam namiot w pobliżu klasztoru, a że pora jest jeszcze wczesna, ruszam do Gura Raului, gdzie podziwiam zaporę. I dalej jadę bezdrożem w kierunku góry Cindrel (2244 m n.p.m.). Niestety moja mapa nie jest zbyt dokładna i po 30 kilometrach gubię drogę, i by nie przepaść całkowicie – zawracam. W powrotnej drodze dzwoni do mnie kolega, który dotarł dziś w te okolice z Polski. Tłumaczę mu jak dojechać do mojego obozowiska, jednak instrukcje typu „w prawo i dalej trzy kilometry prosto” okazują się zbyt skomplikowane. Cały wieczór próbuję się z nim jakoś skontaktować, ale bezskutecznie i biedak nie trafia na moje obozowisko. Trudno, jutro też jest dzień. Już prawie zasypiam, kiedy słyszę jakiś szelest obok namiotu. Wyglądam – lis. Stoi w odległości trzech metrów ode mnie i ciekawie mi się przygląda. Okazało się, że postawiłem namiot na jego ścieżce, którą co wieczór przemierza do zagrody psa, w celu notorycznego pozbawienia go kolacji. Cóż, życie.
[Obrazek: 2014082546c443cad3ff55e44f8745eb1fffeb93ad.JPG][Obrazek: 2014082543c48a47f6be3453ad34fa253d1b1593aa.JPG][Obrazek: 20140825410f108069adbb5810396f8ebeeec322a6.JPG][Obrazek: 2014082538313b4918217922f59d2e9cc22ac6d165.JPG][Obrazek: 2014082536ab65b41f4762585432bdf30289819457.JPG][Obrazek: 201408253438ab4f65bcab2c3ddaa35160b95249b2.JPG][Obrazek: 2014082531afcd4084b5b623d9a123f3cc0865d491.JPG][Obrazek: 20140825291b2205c8c037c7cf5a99c6ac097f174f.JPG][Obrazek: 20140825262b028c5a8eaaafe39370599fb14aca09.JPG][Obrazek: 2014082524a25cc5a1213eca06553cf37770af15c5.JPG][Obrazek: 2014082522a467ba7c6b454f3f6e00792ea8930c28.JPG][Obrazek: 20140825194ab03a0c910ba2cacbb481e12b3705ed.JPG][Obrazek: 2014082517596919acbd776ba7567e9d10763bc3b9.JPG][Obrazek: 2014082514b4aebc298064638f42cecfeb30c24bf4.JPG][Obrazek: 2014082512c09dc94a397001022bef0a7a4428c3d2.JPG][Obrazek: 201408251090342d0cf986815ebe48f1bf3a136628.JPG][Obrazek: 20140825075bff9daf678d1ecccdae78f1cb3d9214.JPG][Obrazek: 20140825057a022064ebca8e8f9bfc5b24a39f02d7.JPG][Obrazek: 2014082503c874290837d3cf44303ac4d6d510b143.JPG][Obrazek: 20140825004ca41bbe10c3f053b7a0e8d6dd22ffd3.JPG][Obrazek: 2014082558091069e7b0a89c75c9491181a5f0190f.JPG][Obrazek: 2014082555110c96219279f950a4eb29ad21651dff.JPG][Obrazek: 2014082553af0dc81dfb8bebc7aa6435781dafaee0.JPG][Obrazek: 20140825501508161206c6f729a15c79da154ac27b.JPG][Obrazek: 2014082548073bcbf27f9ca5d47cd3a1518ffc59da.JPG][Obrazek: 20140825458700a16217ac012c01eae3fec8775f11.JPG][Obrazek: 20140825430009c840c50593bab3055216c3acf851.JPG][Obrazek: 2014082540eba1061a6d95cfa44ef9ef374faae593.JPG][Obrazek: 2014082538f95473c29a5a1b71023080c1cdc9dd96.JPG][Obrazek: 2014082535f7fee98133a3ff4a62dd7e2f0bdda635.JPG][Obrazek: 201408253227b58113d9571d61e92e22c7d22dbae1.JPG][Obrazek: 20140825303d4be06380c865063df4800299078463.JPG][Obrazek: 2014082528a2761fbfbfa08c818715e670a71d773e.JPG][Obrazek: 2014082525df88afcd23489945f0cc4e6f7dad4b4a.JPG][Obrazek: 2014082523bd91b0b62da1ffbbc7838b559dba36e3.JPG][Obrazek: 20140825205c40140dd2bf6d7bf79b34b56739c92c.JPG][Obrazek: 20140825188f297e2566b66441b1fcdba54ae298cc.JPG][Obrazek: 20140825167d5bea1c72eef77e0659f0462d1130e6.JPG][Obrazek: 20140825134cb55fd52ddcf482d6ca1d114301f281.JPG][Obrazek: 201408251030d2e952b8eda3828e03c3d4bfaf1e5d.JPG][Obrazek: 201408250819d8bf88631d35204e93bead08db5528.JPG][Obrazek: 2014082505cce9e618a0fbf3ff6a5f5fda65cf0210.JPG][Obrazek: 20140825020108f7c7fd6353e5cc62582e50730ebe.JPG][Obrazek: 2014082500a3b6e312c9a03222b80dd46d3b0ac67c.JPG][Obrazek: 20140825573816e93e8e06d712d2669f0d3189ebcd.JPG][Obrazek: 201408255455649e18fa49d73f3fcc7329dfecebc7.JPG][Obrazek: 2014082552a1cb718d8ee94acf24dce43da79afe2c.JPG][Obrazek: 2014082549596e5a16fc8a8e5640dde0717a35f2c0.JPG][Obrazek: 20140825475017e74430095abdd18680f19323076d.JPG]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz