czwartek, 5 czerwca 2014

19.05.2012.
 
 
 
 
Lubimy zaznaczać i podkreślać upływ czasu.
 W naszym kalendarzu jest pełno ważnych dat, a to rocznica,
a to inna ważna tradycja… Do jednej z tych grup należy obchodzenie urodzin.
 Dwudzieste, trzydzieste, czterdzieste i.t.d…
Ważna sprawa, bo przecież jakiś okres czasu minął, więc warto by było go
 jakoś zamknąć, podsumować.
W moim przypadku było podobnie.
 
Grudzień – siedzę w garażu i obserwuję sąsiada, który już drugi tydzień przygotowuje się do urodzin. Co prawda jego święto nadejdzie dopiero w marcu, ale postanowił już się rozgrzewać.
- Przecież czterdzieste urodziny ma się tylko raz w życiu! – często podkreśla.
Codziennie flaszka i kilkanaście piw. Głośne toasty na cześć gospodarza:
- Żeby te kolejne czterdzieści było jeszcze lepsze! – mamroczą zaproszeni goście.
I tak dzień po dniu.
Niepostrzeżenie nastaje marzec. Dla mnie i dla sąsiada to ważny termin. Coraz bliżej tej „magicznej daty”. Po sąsiedzku impreza prawie wcale się nie kończy. A mnie właśnie udało się zakończyć testy i modyfikacje mojego motocykla.
Pewnego czwartkowego popołudnia wyprowadzam przed garaż zapakowany i przygotowany do podróży motor. Zdziwiony sąsiad podchodzi, zostawiając gości i kiełbasę na grillu z pytaniem:
- A ty się gdzie wybierasz?
- Do Maroka… - odpowiadam
- W mordę, jakbym miał kasę też bym pojechał…- mamrocze sąsiad.
- A ile to twoje „świętowanie” do tej pory cię kosztowało? – pytam.
Zastanawia się chwilę, w myślach robiąc rachunki:
- No, jakieś sześć tysi, ale sam rozumiesz… Nie da się inaczej…
Nie rozumiejąc zerwałem z tradycją. Ile ja wydałem? 2.500,00 PLN za dwa tygodnie pobytu i 4.500 tysiąca kilometrów przejechanych po miejscach o jakich kiedyś marzyłem.
Czy było warto?
Sami oceńcie.
 




























































 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz